poniedziałek, 30 stycznia 2017

Ostatni dzień grawitacji

Dzięki tysiącom badaczy i ich eksperymentom  usuwamy kolejne adnotacje „(hipotet.)” z Oficjalnej Listy Rzeczy Istniejących. Te zaś się powoli kończą. Wraz z nimi kończy się epoka potwierdzania bieżącego modelu rzeczywistości. Oznacza to jedną z dwóch opcji - nudne szlifowanie kolejnych cyfr po przecinku albo lepszą teorię. Czyli kolejną rewolucję, nową Listę Rzeczy Istniejących, nowe eksperymenty. I tak w kółko.
Eksperyment dwóch amerykańskich uczelni – Caltech i MIT – przeprowadzono dzięki dwóm bliźniaczym zestawom olbrzymich, prostopadłych „linijek” laserowych. Długość ich ramion jest stale monitorowana z wielką dokładnością. Naukowcy założyli, że przy przejściu fali grawitacyjnej zmierzą skrócenie jednego z ramion. I zmierzyli: różnicę rzędu jednej tysięcznej średnicy jądra atomu. Odkrycie stanowi zarazem pierwszą w historii obserwację zderzenia czarnych dziur, które wywołało falę.

Magiczne lustro, którego miał użyć Twardowski, znajduje się dziś w kościele w Węgrowie pod Warszawą. Gdy wejrzy weń małpa nie wyjrzy z niego filozof. Lub odwrotnie. Roman Bugaj twierdził, że Kościół nie dopuścił do jego zbadania, ale jak pisał w 1885 r. podróżnik Benedykt Dybowski, przypomina ono konstrukcją lustra japońskie i ma wbudowany wewnętrzny rysunek widoczny pod określonym kątem załamania światła. Aby czytać w myślach, to trzeba mieć uprawnienia, trzeba być profesjonalnym czytaczem w myślach i mieć na to papiery.

Ostatni dzień grawitacji.
#dobrazmiana
7 planet orbitujących dotąd  w bliskiej odległości wokół gwiazdy Trappist-1 rozbiegnie się po całej galaktyce. Umyjcie ręce nicponie, by nie roznosić zarazków!
Pierwszy orbitalny browar rzemieślniczy startuje już jutro. Na rynku pojawią się także lewitujące twarze. Pojawiają się nie wiadomo skąd i zniknąć nie chcą. 23 sierpnia 1971 roku María Gómez Cámara zauważyła na podłodze swojej kuchni niewiadomego pochodzenia plamę, która - mimo prób jej usunięcia - szybko ciemniała, nabierała wyrazistości i kształtów przypominających męską twarz.
Syn Marii, Miguel Pereira, skuł fragment betonowej posadzki, a dziurę wypełnił cementem. Jednak z nowej powłoki szybko zaczęły się wyłaniać znajome rysy. Zdesperowany chłopak powtórzył operację. Wydawało się, że tym razem uporano się z intruzem. Jednak tydzień później ta sama twarz pojawiła się... na kuchennym piecu. Niebawem cała posadzka zaczęła pokrywać się wzorami, układającymi się w ludzkie twarze. Najpierw pojawiały się pełne wyrazu oczy, potem nos, usta i reszta wizerunku.
Dziennikarz Germán de Argumosa i parapsycholog Hans Bender dokonywali tam nagrań specjalnym sprzętem do rejestracji fenomenów głosowych. Pośród szumów i trzasków słychać było mrożące krew w żyłach jęki oraz zawodzenie, a także słowa „to brama do piekła” i wezwanie „Germán, kop na podwórzu!”. Gdy, zgodnie z zaleceniem enigmatycznych głosów, rozpoczęto prace wykopaliskowe, okazało się, że dom Pereirów został zbudowany na XIII-wiecznym cmentarzysku. Pod kuchenną podłogą odkryto kilkanaście szkieletów. Co zdumiewające, wszystkie były pozbawione głów...
Gone with the wind.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz